"czasem, wylewam myśli z siebie tak jak dziś na kartkę". zgadza się, wielu z nas zachowuje się jak ten artysta. mój blog przeznaczony jest na pewne wspomnienia z dzieciństwa, dla przygód i czasu spędzonego z ludźmi, którzy chociaż w cząstce uczestniczyli w moim życiu. jednak dzisiaj mamy dziwny dzień, stąd podzielę się z wami snem. w sumie to jest również moim wspomnieniem, ale nie potrafię przestać o nim myśleć. może kiedy go uporządkuję, da mi wreszcie spokój.
więc, jestem człowiekiem, który nie miewa koszmarów sennych. odkąd sięgnę pamięcią pojawił się jeden jedyny, aż do 8 lutego.
jestem w drodze do szkoły. codzienna rutyna, ciepłe dni. czuję tą przyjemną świeżość letniego poranka. spotykam znajomych, w tym moją przyjaciółkę z jej mega przystojnym facetem. podoba mi się. jest dobrze zbudowany, ma krótkie włosy, z pozoru normalny chłopak. jednak jak się dalej okaże wcale nie jest taki ordynarny. z zasady mam mało wspólnego z połówkami serca moich przyjaciół. ale od pewnego czasu zaczęłam się z nim dogadywać tak dobrze, że przyjaciółka (nazwijmy ją Weronika, a chłopca Oskar z powodu braku imion w śnie) była zazdrosna. po pewnym czasie okazało się, że ja i Oskar nie tylko złączyliśmy nasze upodobania, ale i zamieszkaliśmy razem, w małym domku na wsi. poznałam go od tej nietypowej strony. mój współlokator jest herosem. jest silny, umie latać i stawia się wszędzie na czas. praktycznie to jest na każde moje zawołanie i to w dosłownym sensie. mamy teraz dzień, w którym wygłupiamy się w salonie. Oskar podnosi meble, żeby się przede mną popisać. skaleczyłam się, dość poważnie. pod ramieniem mam jak gdyby wypalony dziwny napis, którego nie mogę rozszyfrować. jest cały czerwony, wręcz pali. mój przyjaciel wstrzykuje mi żółtą substancję w miejsce rany. bardzo boli, odpycham go od siebie, ale on mówi, że to pomoże szybko się zagoić. myślę o tym jak bardzo Oskar dba o mnie, troszczy się o każdy szczegół. wiecie, facet marzeń. zasypiam. przychodzi kolejny dzień, który mija szybko zostawiając po sobie jedynie kolejną kreskę na kalendarzu. późna noc, a ja dalej nie mogę zasnąć. właściwie to już nad ranem, biorę butelkę wody i idę w piżamie, o dziwo na boso. przemierzając główną ulicę gdzieś o koło godziny 4 rano spostrzegam przed znajomym domem kobietę, która rąbie drewno. wokół cisza. stanęłam i przyglądając się, oceniam jej wygląd. krwisto czerwone włosy, szara schludna koszulka z białą koronką coś w stylu lat 20 i brudny, luźny fartuch w granatowym kolorze. zastanawia mnie jedno. po co ta kobieta rąbie drewno o 4 nad ranem? szukam w pośpiechu jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia, i jest. pewnie potrzebuje rozpalić w piecu na ciepłą wodę na początek dnia. nagle słyszę ochrypnięty głos. " W czym mogę Ci pomóc?"
Spanikowałam, i cichym głosem odsyknęłam, że tylko się przyglądam, po czym zajęłam się patrzeniem w podejrzanie bezchmurne niebo. I tu pojawia się niewiadoma, jakby luka w pamięci, gdzie tuż po niej biegnę ile sił w nogach krzycząc za Oskarem. Tak, kobieta goni mnie teraz z siekierą w ręku usiłując mnie zabić. Przebiegam przez domy, podwórka, z rozpaczą i łzami wciąż krzycząc imię partnera. I nic. Co jest?! Przecież miałbyć na każde zwołanie, każdy pstryk palcami. Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić co czułam uciekając ile sił przed śmiercią. No i wtedy się obudziłam, z wyraźnie bijącym sercem.
Dziwne. Nigdy nie chciałam się zastanawiać nad znaczeniem tego snu i niech tak zostanie.
Sen zapadł w mojej pamięci, jako jedny z nielicznych, ale jest.
zero wspomnień.
niedziela, 30 września 2012
piątek, 23 grudnia 2011
bez ryzyka, bez zabawy.
pamiętam ten dziwny dzień. może nie w całości, bo jednak mam swoje lata, ale trudno zapomnieć o takiej sytuacji.
w dzieciństwie zawsze bawiliśmy się w chowanego w tym samym miejscu. blok piąty, bo tam był punkt wyjścia, w którym liczyło się z kawałkiem adrenaliny do 100, czasem do 50. w naszym nawyku było to, że chowaliśmy się grupowo. tym razem biegłam za Pawłem. przed klatką schodową znajdowała się prawie najlepsza kryjówka, bo szwendało się tam dużo ludzi. z jednym, prawie niewidocznym błędem. wystająca studzienka. w zwierzęcym tępie by tylko znaleźć jakieś dobre miejsce biegliśmy z Pawłem przed siebie, gdy nagle potknęłam się o wystający punkt. w pierwszej chwili nie mogłam się ruszać, nic, kompletnie. jęczałam, krzyczałam, a łzy napływały mi do oczu. ale Paweł jak to robią najlepsi przyjaciele zaczął śmiać się w niebogłosy, a ja z takim samym uśmieszkiem rozpaczałam nad kałużą krwi lejącej się właśnie z mojego kolana. powiedziałam, że nie daję rady się ruszyć, co dopiero wstać. właściwie, to nawet teraz pisząc o tym, bolą mnie nogi.
więc Paweł pobiegł po moją mamę, która zaniosła mnie do domu i opatrzyła mi kolano. ten nieszczęsny ułamek ciała, który brutalnie zniszczył naszą zabawę. tak, piszę brutalnie, bo przecież w wieku kilku lat to rozrywka jest dla Ciebie najważniejsza.
w efekcie moje kolano było całkowicie obite, rozwalone, ale czym byłby sens młodości życia, gdybym po kilkunastu minutach nie wróciła do gry? właśnie.
w dzieciństwie zawsze bawiliśmy się w chowanego w tym samym miejscu. blok piąty, bo tam był punkt wyjścia, w którym liczyło się z kawałkiem adrenaliny do 100, czasem do 50. w naszym nawyku było to, że chowaliśmy się grupowo. tym razem biegłam za Pawłem. przed klatką schodową znajdowała się prawie najlepsza kryjówka, bo szwendało się tam dużo ludzi. z jednym, prawie niewidocznym błędem. wystająca studzienka. w zwierzęcym tępie by tylko znaleźć jakieś dobre miejsce biegliśmy z Pawłem przed siebie, gdy nagle potknęłam się o wystający punkt. w pierwszej chwili nie mogłam się ruszać, nic, kompletnie. jęczałam, krzyczałam, a łzy napływały mi do oczu. ale Paweł jak to robią najlepsi przyjaciele zaczął śmiać się w niebogłosy, a ja z takim samym uśmieszkiem rozpaczałam nad kałużą krwi lejącej się właśnie z mojego kolana. powiedziałam, że nie daję rady się ruszyć, co dopiero wstać. właściwie, to nawet teraz pisząc o tym, bolą mnie nogi.
więc Paweł pobiegł po moją mamę, która zaniosła mnie do domu i opatrzyła mi kolano. ten nieszczęsny ułamek ciała, który brutalnie zniszczył naszą zabawę. tak, piszę brutalnie, bo przecież w wieku kilku lat to rozrywka jest dla Ciebie najważniejsza.
w efekcie moje kolano było całkowicie obite, rozwalone, ale czym byłby sens młodości życia, gdybym po kilkunastu minutach nie wróciła do gry? właśnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)